A tym jest wspólne mieszkanie bez ślubu, gdy para stwarza sobie warunki do nieczystości. – Nawet, jeśli decydujemy się, że tylko mieszkamy ze sobą i nie będziemy współżyć przed
Nauki przedmałżeńskie - wszystko, co musicie o nich wiedzieć! Jedną z obowiązkowych formalności, jakich narzeczeni muszą dopełnić przed ślubem, jest odbycie nauk przedmałżeńskich. Zobacz, co musicie zrobić po kolei! fot. Adobe Stock. Wiele par słysząc o konieczności odbycia nauk przedmałżeńskich reaguje nerwowo, nie do
Nie należy ich ignorować, za wszelką cenę spychać do podświadomości czy uznawać za normalne. Błędem jest także tłumaczenie sobie, że pewnie pojawiają się u wszystkich przed ślubem, że to taki etap i trzeba „przeczekać” – to nie jest prawda, nie u wszystkich pojawiają się wątpliwości.
Większość par decyduje się zamieszkać razem przed zawarciem sakramentu małżeństwa, by lepiej się poznać i przyzwyczaić się do swojej obecności. Mimo to Kościół katolicki nie zamierza zmienić zdania w tej sprawie. Instytucja mówi jasno: wspólne mieszkanie przed ślubem to grzech. Głos w tej sprawie zabrał ks. Teodor Sawielewicz.
Doświadczyłem tego osobiście jeszcze sporo przed własnym ślubem, stając się członkiem Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Nigdy specjalnie nie miałem pociągu do alkoholu i nie sprawiało mi problemu odmawianie jego picia. Byłem prawie abstynentem i wydawać by się mogło, że Krucjata do niczego nie była mi potrzebna.
Prawo majątkowe w małżeństwie – majątek wspólny a majątek osobisty. W momencie, w którym w świetle polskiego prawa staniecie się oficjalnie małżeństwem, powstanie między Wami wspólność majątkowa. Oczywiście poza przypadkami, gdy przed ślubem zdecydujecie się na spisanie intercyzy. osobisty męża.
A mianowicie: a to nie jest tak, że będziemy współżyć przed ślubem i się po prostu wyspowiadamy? To zależy, czy chcesz być wierząca naprawdę, czy też na niby. Jeśli naprawdę, to wśród warunków, które trzeba spełnić, aby rozgrzeszenie naprawdę się wydarzyło, jest żal za grzechy i postanowienie poprawy.
Zadnego seksu przed ślubem czy żadnego ślubu przed seksem ? 2011-11-16 21:27:33; Czy uważasz, że uprawianie seksu przed ślubem jest moralne? 2012-08-01 02:13:15; Katoliku, katoliczko, czy zamierzasz złamać zakaz uprawiania seksu przed ślubem? 2014-03-30 12:16:40; Zamierzasz uprawiać seks przed ślubem.? 2011-04-19 16:12:31
Pamiętaj, że „Jehowa nie odmówi żadnego dobrodziejstwa tym, którzy chodzą w nienaganności” ( Psalm 84:11 ). Grzegorz opowiada: „Kiedy łapię się na myśleniu, że seks przed ślubem chyba nie jest taki zły, zastanawiam się nad jego duchowymi konsekwencjami — uświadamiam sobie, że żaden grzech nie jest wart utraty więzi z
Strona główna Dom i ogród Psychologia Psychologowie wskazali 14 argumentów za wspólnym mieszkaniem przed ślubem.
y3kgk. "Czy współżycie przed ślubem jest grzechem?" "Dlaczego Kościół patrzy negatywnie na ludzką seksualność?" "Czy wychowanie seksualne powinno ograniczać się do opisu fizjologii współżycia"? "Dlaczego sensem ludzkiej seksualności nie może być zaspakajanie przyjemności?" "Chyba każdy ma prawo kierować się swoimi przekonaniami w sferze seksualnej?" "Normy dotyczące seksualności mają charakter religijny i dotyczą tylko ludzi wierzących" "Jeśli dwoje młodych ludzi obdarza się uczuciem miłości, to chyba mogą współżyć przed ślubem?" "Jeśli się naprawdę kochamy, to ślub nie jest nam potrzebny do trwałego związku" "Sądzę, że współżycie przedmałżeńskie jest czymś pozytywnym" "Sejm słusznie zdecydował, że należy dopłacać do antykoncepcji z budżetu państwa" „Sądzę, że środki antykoncepcyjne są czymś dobrym, gdyż ułatwiają kierowanie płodnością” „Przeciwstawiając się antykoncepcji Kościół walczy z odpowiedzialnym rodzicielstwem" "Antykoncepcja jest skuteczna więc należy ją stosować" "Czy prezerwatywy gwarantują bezpieczny seks i chronią przed wirusem HIV?" "Aborcja gwarantuje kobiecie prawo do decydowania, czy chce być matką czy też nie" "Dobrze przeprowadzona aborcja nie jest szkodliwa dla zdrowia matki" "Uważam, że sejm słusznie postąpił pozwalając na aborcję ze względów społecznych" "Czy być wolnym to robić to, co się chce i do niczego się nie zobowiązywać?" "Czy współżycie przed ślubem jest grzechem?" W obliczu tak postawionego pytania nie wystarczy odpowiedź typu: tak lub nie, albo stwierdzenie, że współżycie przed ślubem jest grzechem. Jeśli coś jest grzechem, to dlatego, że przynosi krzywdę człowiekowi, a nie dlatego, że taki „kaprys” miał Bóg, gdy postanowił nam czegoś zakazać. Przykazania Boże oznaczają: nie rób tego, co wyrządza krzywdę tobie lub innym ludziom. Jeden z maturzystów zwrócił się do mnie z następującą wątpliwością: "Chciałbym w przyszłości spotkać dobrą kandydatkę na żonę i założyć szczęśliwą rodzinę. Ale gdy będziemy już kilka lat po ślubie i przyjdą na świat dzieci, to czasami pójdę sam na dyskotekę (ktoś musi zostać w domu i pilnować dzieci). Jeśli na dyskotece spotkam miłą dziewczynę, to zaczniemy rozmawiać, tańczyć, zwierzać się, a w końcu może dojść do współżycia, ale gdy wrócę do domu, to nadal będę dobrym mężem i ojcem. Myśląc o takiej sytuacji, czuję pewien niepokój. Ale to jest tylko wynik otrzymanego wychowania. Co ksiądz o tym sądzi?" Błędną reakcją byłoby w takiej sytuacji oburzenie, potępienie rozmówcy, albo „suche” stwierdzenie, że zdrada małżeńska jest grzechem. Najlepsza pomoc ma miejsce wtedy, gdy stwarzamy pytającemu szansę, by sam odkrył, gdzie tkwi błąd w jego rozumowaniu. Najpierw zatem spytałem owego maturzystę czy zgodziłby się, aby to jego żona poszła na dyskotekę i współżyła z kimś innym. Wtedy mój rozmówca spontanicznie zaprotestował: "Ależ nie! To nie żona, lecz ja miałem iść na dyskotekę!" Dzięki własnej reakcji uświadomił sobie, iż bardzo by go zabolało, gdyby to zrobiła jego przyszła żona mimo, że jej nawet jeszcze nie zna! Powiedziałem wtedy: masz już pierwszą ważną informację i wiesz już, że zdrada małżeńska bardzo by cię zabolała. Ale wróćmy do twojej wersji. To ty idziesz na dyskotekę i dochodzi do współżycia z poznaną tam dziewczyną. Następnego dnia przychodzi do twego domu owa dziewczyna z dyskoteki i wyjaśnia twojej żonie: "To jest mężczyzna, którego poznałam na dyskotece. Doszło między nami do współżycia i mam teraz prawo do niego. Niech pani spakuje swoje rzeczy i opuści ten dom." Maturzysta spojrzał na mnie z zakłopotaniem i powiedział: "Rzeczywiście, tak mogłoby się to zakończyć. W takiej sytuacji bardzo bym cierpiał ja, moja żona i dzieci. Tamta dziewczyna z dyskoteki też. Wszystkim nam boleśnie skomplikowałoby się życie. Nie pomyślałem wcześniej o tym". Mój rozmówca sam odkrył błędy i złudzenia we własnym myśleniu. Zrozumiał, że dojrzały człowiek potrafi przewidywać konsekwencje swoich zachowań. Nie miał już teraz trudności z uznaniem faktu, że zdrada małżeńska przynosi cierpienie i krzywdę, niezależnie od rodzaju wychowania czy przekonań religijnych. Boli ona tak samo ludzi wierzących jak i niewierzących. Człowiek może zmienić rodzaj wychowania, ale nie może przez to zmienić własnej natury. Umiejscowienie współżycia seksualnego w ramach małżeństwa wynika z natury człowieka oraz z natury miłości, a nie z określonego typu wychowania. "Dlaczego Kościół patrzy negatywnie na ludzką seksualność?" Ależ Kościół patrzy na ludzką seksualność w sposób bardzo pozytywny! W Piśmie Świętym ukazywana jest ona nawet jako jeden z symboli miłości Boga do człowieka (na przykład w księdze Pieśni nad Pieśniami). Ludzka płciowość i seksualność jest czymś pięknym, gdyż jest darem Bożym, włączonym w Boży zamysł miłości małżeńskiej i rodzicielskiej. Natomiast w dziedzinie wychowania spojrzenie na ludzką seksualność nie powinno być ani pozytywne, ani negatywne, tylko po prostu prawdziwe, czyli realistyczne. I Kościół tak właśnie patrzy na człowieka w obliczu seksualności. Z jednej strony ostrzega przed zagrożeniami, które wynikają z nieodpowiedzialnego kierowania seksualnością i które powodują dramatyczne krzywdy, łącznie ze zranieniami fizycznymi, psychicznymi i moralnymi, z przestępstwami (np. gwałt) i śmiercią (np. choroba AIDS czy aborcja). Z drugiej strony Kościół ukazuje wielkość człowieka, który jest zdolny kierować własną seksualnością w sposób świadomy i odpowiedzialny. Własną mocą. Bez sięgania po substancje chemiczne. Bez popadania w uzależnienia. Bez wyrządzania krzywdy sobie i innym ludziom. "Czy wychowanie seksualne powinno ograniczać się do opisu fizjologii współżycia"? Takie stwierdzenie jest absurdalne, gdyż człowiek nie może zająć dojrzałej postawy, gdy wie, w jaki sposób coś działa, ale nie wie, po co to coś działa, czyli jaki jest sens tego działania? Wychowawca, który nie pomaga swoim wychowankom odkryć sensu ludzkiej seksualności, podobny jest do wspomnianej już w tej książce mamy, która wyjaśnia kilkuletniemu synkowi jak działa klucz w drzwiach, ale nie wyjaśnia, jaki jest sens tego działania. Taka mama wyrządza krzywdę własnemu dziecku, gdyż odtąd jej dziecko będzie skłonne otwierać drzwi wszystkim ludziom tylko dlatego, że wie, jak przekręcać klucz w zamku. Tymczasem odpowiedzialna mama wyjaśnia, że sensem działania klucza jest zamykanie drzwi przed tymi ludźmi, którzy mogą stanowić dla nas zagrożenie. Poda też praktyczne zasady, czyli wyjaśni kiedy i komu należy otwierać drzwi, a kiedy i kogo pod żadnym pozorem nie wolno wpuszczać do domu. Podobnie w odniesieniu do ludzkiej seksualności podstawą wychowania jest ukazanie jej sensu oraz norm, które pozwalają ten sens respektować. Po drugie, wychowanie nie może ograniczać się do podania informacji na temat budowy narządów rodnych czy fizjologii współżycia dlatego, że w każdej dziedzinie wychowanie wymaga nie tylko wiedzy, ale także treningu i osiągnięcia pozytywnych umiejętności oraz mądrych postaw. Przykładem może tu być nauka gry na fortepianie. Nie wystarczy wyjaśnienie początkującym uczniom techniki uderzania palcami w klawisze. Trzeba jeszcze setek godzin treningu i wytrwałości, by osiągnąć mistrzostwo w tej dziedzinie. "Dlaczego sensem ludzkiej seksualności nie może być zaspakajanie przyjemności?" Nie ma w człowieku żadnego procesu czy zjawiska, którego sensem byłoby zaspakajanie przyjemności! Przyjemne bądź przykre doznania towarzyszą niemal każdej czynności, jaką wykonuje człowiek, ale nigdy nie są jej sensem. Wyjątkiem mogą być prywatne zainteresowania czy hobby danej osoby (np. granie w szachy czy słuchanie muzyki dla przyjemności). Natomiast we wszystkich istotnych dla życia sferach i działaniach sensem naszych działań jest coś znacznie ważniejszego niż szukanie przyjemności. Przykładem może być spożywanie pokarmów. Sensem jedzenia nie jest zaspakajanie przyjemności, lecz zdrowe odżywianie organizmu. Człowiek odpowiedzialny potrafi zjeść nawet to, co mu zupełnie nie smakuje, jeśli tego potrzebuje jego organizm. Natomiast odmawia sobie tego, co mu sprawia wprawdzie przyjemność, ale szkodzi zdrowiu (np. powoduje nadwagę czy niszczy wątrobę). Kierowanie się przyjemnością w działaniu to znak, że dana osoba jest od czegoś lub od kogoś uzależniona. Człowiek uzależniony od jedzenia spożywa te pokarmy i w takich ilościach, które sprawiają mu przyjemność. Nawet wtedy, gdy przez to niszczy zdrowie. Z kolei człowiek uzależniony od alkoholu czy narkotyku sięga po te substancje dla chwilowej przyjemności mimo, że w ten sposób popada w śmiertelną chorobę. Podobnie jeśli człowiek kieruje się zasadą przyjemności w dziedzinie seksualnej, to potwierdza, że jest uzależniony od tej sfery. Decyduje się wtedy również na takie zachowania, poprzez które wyrządza dramatyczne krzywdy i cierpienia samemu sobie oraz innym ludziom. "Chyba każdy ma prawo kierować się swoimi przekonaniami w sferze seksualnej?" Tego typu twierdzenie jest przejawem naiwności. Nie uwzględnia faktu, że człowiek może manipulować własnym myśleniem i że potrafi wmówić sobie wszystko to, o czym chce być przekonany. Im bardziej zaburzone jest postępowanie danego człowieka, tym bardziej też zaburzone jest jego myślenie. Dla przykładu alkoholik czy narkoman jest przekonany (zwykle tak długo, aż umrze), że nie jest od niczego uzależniony i że nie wyrządza sobie krzywdy. Po tysiącach lat historii ludzkości doskonale wiemy już z obserwacji i doświadczenia, które sposoby postępowania rozwijają człowieka, a które go niszczą, prowadzą do chorób psychicznych, uzależnień, samobójstw, wyrzutów sumienia, samotności. Argument: "a ja uważam, że..." może wystarczyć do tego, by wybrać kolor koszuli w sklepie, ale nie może wystarczyć do tego, by rozsądnie określić normy seksualne czy zasady postępowania w innych sferach ludzkiego życia. Subiektywne przekonania są uzasadnione jedynie w świecie gustów i smaków. Natomiast w odniesieniu do norm moralnych czy sposobów postępowania inteligentny człowiek kieruje się następującą zasadą: obserwuję życie moje i innych ludzipo to, by wyciągać dla siebie wnioski na temat tego, które zachowania prowadzą do życia i szczęścia, a które do śmierci i nieszczęścia. Subiektywnymi przekonaniami kierują się ludzie niedojrzali lub zaburzeni psychicznie. Tymczasem ludzie dojrzali kierują się wiedzą, doświadczeniem i zdrowym rozsądkiem. Życie ludzkie jest zbyt cenne, by przeprowadzać na nim doświadczenia metodą prób i błędów, albo by podejmować decyzje w oparciu o subiektywne poglądy czy emocjonalne odczucia. "Normy dotyczące seksualności mają charakter religijny i dotyczą tylko ludzi wierzących" Takie twierdzenie jest znakiem ignorancji. Błędne kierowanie seksualnością może powodować aż tak drastyczne szkody, że w każdej cywilizacji i w każdym kodeksie karnym, obowiązującym w najbardziej nawet ateistycznych i liberalnych państwach, istnieją zachowania seksualne zakazane prawem (np. gwałt, seksualne wykorzystywanie nieletnich, aborcja, pornografia dziecięca, itd.). Co więcej, kodeksy karne w państwach o długiej tradycji demokratycznej (np. w USA czy Francji) są w tym względzie wyjątkowo surowe, aby skutecznie chronić obywateli - zwłaszcza dzieci i młodzież - przed zagrożeniami związanymi z nieodpowiedzialnymi zachowaniami seksualnymi. Twierdzenie, że normy dotyczące zachowań seksualnych odnoszą się jedynie do ludzi wierzących lub wrażliwych moralnie jest zatem wyrazem skrajnej ignorancji lub okrutnego cynizmu. "Jeśli dwoje młodych ludzi obdarza się uczuciem miłości, to chyba mogą współżyć przed ślubem?" Po pierwsze, miłość jest czymś znacznie większym niż uczucie. Jest decyzją troski o czyjeś dobro. Uczucia (czasem bardzo radosne, a czasem bardzo bolesne) towarzyszą miłości, ale nie stanowią jej istoty. Uczucia z natury są zmienne, tymczasem miłość może być stałą postawą. Można kochać nawet te osoby, których nie lubimy, do których mamy żal, lub wobec których czujemy bolesne rozgoryczenie. Z kolei można nie kochać, a nawet krzywdzić te osoby, w których jesteśmy zakochani. Gdyby miłość była głównie uczuciem, to nie można byłoby jej ślubować. Nie zależałaby ona przecież od naszej woli. Byłaby jedynie sposobem emocjonalnego reagowania na daną osobę. Po drugie, ślub zmienia wszystko i nie ma w tym żadnej magii. Nie chodzi tu bowiem o jakąś pustą formalność, czy o zdobycie dokumentu od księdza. Chodzi natomiast o osobistą decyzję. W czasie zawierania małżeństwa obie strony publicznie podejmują i wyrażają decyzję o wzajemnej miłości i wierności na całe życie. Przed ślubem nie ma jeszcze takiej ostatecznej decyzji, wyrażonej publicznie, przy świadkach i na piśmie. "Jeśli się naprawdę kochamy, to ślub nie jest nam potrzebny do trwałego związku" Takie twierdzenie jest zwykle wyrazem (nieświadomego?) lęku w obliczu związku na całe życie. Szuka się wtedy "pięknych" ideologii i uzasadnień, aby ukryć bolesną prawdę o tym, że ktoś nie potrafi kochać czy nie wierzy w wierną miłość. "Sądzę, że współżycie przedmałżeńskie jest czymś pozytywnym" W odpowiedzi wystarczy powołać się na wspomniane już wcześniej wyniki badań ogólnopolskich w tym względzie, które opublikowała "Gazeta Wyborcza" we wrześniu 1996 roku. Badania te potwierdziły, że wczesna inicjacja seksualna idzie w parze z sięganiem przez młodzież po alkohol i narkotyki, a także z przestępczością i niepowodzeniami szkolnymi. 51% chłopców szkół średnich mających jedynki i dwójki deklaruje współżycie seksualne. Z grupy uczniów mających piątki i szóstki jedynie 5% decyduje się na współżycie przedmałżeńskie (por. "GW", Wczesna inicjacja seksualna jest zwykle nie tyle przejawem silnego popędu czy potrzeb fizycznych, ile raczej przejawem somatyzacji, czyli wyrażania ciałem (w tym wypadku seksualnością) bolesnych problemów, napięć i konfliktów ze sfery psychicznej, moralnej czy społecznej. Im bardziej ktoś z nastolatków cierpi, im więcej przeżywa samotności, głodu czułości czy dręczących problemów, tym bardziej atrakcyjna będzie mu się wydawać seksualność, a także piwo, papieros czy narkotyk. A zatem jak wszystko to, co obiecuje łatwe „szczęście” czy chwilową choćby ulgę. "Sejm słusznie zdecydował, że należy dopłacać do antykoncepcji z budżetu państwa" Takie twierdzenie jest przejawem ignorancji lub cynizmu i to z wielu powodów. Po pierwsze, jest okrucieństwem dopłacanie do antykoncepcji w sytuacji, gdy nie ma pieniędzy na dopłacanie do leków ratujących ludzkie życie lub do witamin dla dzieci. Być może politycy podjęli taką decyzję dlatego, że dzieci nie mogą brać udziału w wyborach do parlamentu? Po drugie, nie wolno z pieniędzy przeznaczonych na leki dopłacać do substancji, które są szkodliwe dla zdrowia. Dla przykładu w Holandii w 1996 roku państwo wycofało się z dofinansowania antykoncepcji w obliczu badań potwierdzających, że są to środki rakotwórcze. Odtąd lekarz może tam zapisywać tego typu substancje jedynie na własną odpowiedzialność, a kobieta ma prawo wnieść do sądu pozew o odszkodowanie w przypadku powikłań zdrowotnych na skutek stosowania antykoncepcji. Z tego powodu lekarze w Holandii mają obowiązek przechowywania przez 30 lat dokumentacji dotyczącej przepisanych przez nich środków antykoncepcyjnych. O szkodliwości środków antykoncepcyjnych najprościej przekonać się, czytając dołączone do nich ulotki. Wyliczają one zwykle kilkadziesiąt niebezpiecznych dla zdrowia skutków ubocznych stosowania antykoncepcji. Warto przypomnieć, że tego typu dane, dotyczące szkodliwości antykoncepcji przytaczają nie przeciwnicy tych substancji, lecz ich producenci! „Sądzę, że środki antykoncepcyjne są czymś dobrym, gdyż ułatwiają kierowanie płodnością” Tego typu twierdzenie to kolejny przejaw naiwności lub świadomego cynizmu (np. ze strony producentów i sprzedawców antykoncepcji). Po pierwsze, antykoncepcja nie chroni przed bolesnymi konsekwencjami nieodpowiedzialnego współżycia seksualnego. Zmniejsza jedynie ich ryzyko. Nigdy nie gwarantuje „bezpiecznego” seksu. Po drugie, większość środków antykoncepcyjnych szkodzi zdrowiu fizycznemu. Po trzecie, sięganie po antykoncepcję oznacza rezygnację danego człowieka z kierowania seksualnością własną mocą i świadomością. Antykoncepcja odbiera więc wolność i oznacza kierowanie się taką samą filozofią życia, jak czynią to alkoholicy czy narkomani. Ci ostatni rezygnują z władzy nad własnymi emocjami i próbują kierować tą sferą życia za pomocą substancji chemicznych. Człowiek sięgający po antykoncepcję rezygnuje z władzy nad własną seksualnością i próbuje ratować się przed dramatycznymi konsekwencjami takiej sytuacji za pomocą tabletek czy prezerwatyw. Po czwarte, antykoncepcja oszukuje, gdyż sugeruje, że współżycie seksualne ma jedynie konsekwencje fizjologiczne i biologiczne oraz że stosując antykoncepcję można bezkarnie współżyć z kimkolwiek, gdziekolwiek i kiedykolwiek. Tymczasem nieodpowiedzialne zachowania seksualne przynoszą dramatyczne zranienia w sferze psychicznej (np. poczucie krzywdy, żal do samego siebie, lęk wobec seksualności), moralnej (np. poczucie winy) i społecznej (np. zerwane więzi przyjaźni z samym sobą, z rodzicami i z Bogiem, uraz do osób płci odmiennej, itp.). Żadna pigułka czy prezerwatywa nawet w najmniejszym zakresie nie ochroni przed tego typu konsekwencjami. Nic poza miłością i odpowiedzialnością nie może gwarantować człowiekowi kierowania seksualnością w sposób dojrzały i bezpieczny. „Przeciwstawiając się antykoncepcji Kościół walczy z odpowiedzialnym rodzicielstwem" Nic bardziej mylnego. Kościół nie tylko nie przeciwstawia się odpowiedzialnemu rodzicielstwu, ale przeciwnie - stanowczo do niego wzywa. Jednocześnie jednak Kościół przypomina, że nie wolno dążyć do dobrego celu nieodpowiedzialnymi metodami! Tymczasem wszelkie formy antykoncepcji są nieodpowiedzialną próbą osiągnięcia odpowiedzialnego rodzicielstwa, gdyż szkodzą fizycznie, a jednocześnie oznaczają rezygnację człowieka z władzy nad własnym zachowaniem. Z tego właśnie względu obserwujemy znamienny fakt, że im częściej używana jest w danym społeczeństwie antykoncepcja, tym więcej jest tam nieodpowiedzialnej seksualności, uzależnień, zranień i przestępstw w tej dziedzinie. Tym więcej też niechcianych ciąż i aborcji. Kościół przypomina, że antykoncepcja, która szkodzi fizycznie, oszukuje i oznacza rezygnację z wolności, jest po prostu zbędna. Człowiek obdarzony świadomością i wolnością potrafi własną mocą kierować seksualnością i płodnością w oparciu o znajomość fizjologii płodności oraz o wewnętrzną dyscyplinę. Warto zwrócić uwagę na fakt, że są takie środowiska, które promują ignorancję w dziedzinie poznawania rytmu płodności pary ludzkiej. "Nowoczesne" podręczniki chętnie opisują fizjologię seksualności, ale skrzętnie ukrywają przed uczniami wszelką wiedzę na temat fizjologię płodności. Najważniejszym powodem takiej postawy jest ochrona ekonomicznych interesów producentów środków antykoncepcyjnych. Pochwała antykoncepcji to element kampanii reklamowej prowadzonej po to, by znaleźć w Polsce klientów antykoncepcji, o których coraz trudniej w krajach Europy Zachodniej. "Antykoncepcja jest skuteczna więc należy ją stosować" Po pierwsze, skuteczność nie może być ani jedynym, ani decydującym kryterium działania w żadnej dziedzinie życia. Dla przykładu w Polsce wielu przestępców jest bardziej skutecznych niż policja, ale nie wynika z tego, że w tej sytuacji wszyscy powinni stać się przestępcami. Po drugie, wysoka skuteczność antykoncepcji jest mitem reklamowym. W statystykach podaje się zwykle średni stopień skuteczności danego środka antykoncepcyjnego przy jednorazowym współżyciu seksualnym. Tego typu metoda pomiaru skuteczności miałaby sens, gdyby współżycie seksualne było jakimś rzadkim epizodem w życiu człowieka, a nie zjawiskiem cyklicznym. Mimo to producenci niechętnie podają dane na temat stopnia skuteczności ich produktów w skali rocznej. Badania wykazują, że skuteczność antykoncepcji spada wtedy do zaledwie 25% - 30%. Stąd właśnie bierze się wspomniany wcześniej i dobrze już udokumentowany fakt, że im więcej antykoncepcji w danym społeczeństwie, tym więcej tam niepożądanych ciąż i aborcji. Tym mniej natomiast wolności i odpowiedzialności w obliczu własnej seksualności. "Czy prezerwatywy gwarantują bezpieczny seks i chronią przed wirusem HIV?" Już tylko w niewielu krajach uchodzi bezkarnie twierdzenie, że prezerwatywa gwarantuje „bezpieczny” seks. W krajach Europy Zachodniej, gdzie za wprowadzanie obywatela w błąd płaci się wysokie odszkodowania pieniężne, reklamy sugerują jedynie, że prezerwatywy zmniejszają ryzyko zachorowań na choroby przenoszone drogą płciową, czy też ryzyko niechcianych ciąż. Cała prawda jest jeszcze bardziej jednoznaczna. Zakładając super optymistycznie, że jakaś prezerwatywa ma najwyższy z podawanych przez producentów stopień zapobiegania, czyli aż 99%, to statystycznie przynajmniej co setne współżycie z chorym na AIDS oznacza zarażenie się wirusem HIV. Przy regularnym współżyciu seksualnym z osobą chorą na AIDS w skali rocznej, „ochrona” przed zakażeniem wirusem HIV, jaką daje prezerwatywa, sięga statystycznie od 25% do 30%. Czystość przedmałżeńska i wierność małżeńska to jedyny pewny sposób zabezpieczenia się przed wirusem HIV. Natomiast prezerwatywa może być jedynie opóźniaczem zakażenia i śmierci. "Aborcja gwarantuje kobiecie prawo do decydowania, czy chce być matką czy też nie" Takie twierdzenie wynika z niezdolności do logicznego myślenia. Jest rzeczą oczywistą, że kobieta ma niezbywalne prawo decydowania o tym, czy chce być matką, czy nie. Tyle tylko, że aborcja nie ma nic wspólnego z tym prawem! Aborcja dotyczy bowiem wyłącznie tych kobiet, które już są matkami. Mają ona wtedy jedynie do wyboru następujące dwie możliwości: mogą być matką dziecka żywego lub matka dziecka zabitego. Ale matką pozostaną już na zawsze. Decyzja o macierzyństwie może zapaść jedynie wcześniej, czyli zanim dojdzie do poczęcia dziecka. "Dobrze przeprowadzona aborcja nie jest szkodliwa dla zdrowia matki" Takie przekonanie to kolejny przejaw ignorancji, gdyż jest ono niezgodne ze stanem wiedzy na ten temat. W wielu przypadkach aborcja powoduje stany zapalne narządów rodnych, nowotwory, bezpłodność oraz dramatyczne powikłania psychiczne i moralne. Wystarczy poznać wyniki licznych już badań, by uwolnić się z niebezpiecznych złudzeń co do tego, że aborcja nie jest szkodliwa dla organizmu matki. Oto konkretny przykład takich badań. Lekarze z Uniwersytetu w Seattle przeprowadzili badania na temat związku między aborcją a rakiem piersi. Były to największe badania w historii, a uczestniczyło w nich kilkaset tysięcy kobiet. We wrześniu 1994 r. wyniki tych badań obiegły cały świat. W Polsce opublikowała je między innymi "Gazeta Wyborcza" w listopadzie 1994 r. Okazało się, że jeśli aborcji poddaje się kobieta do 18-tego roku życia i jest to jej pierwsza ciąża, to prawdopodobieństwo raka piersi wzrasta u niej 800 razy w stosunku do kobiet, które nie poddały się aborcji. Poddanie się aborcji w wieku późniejszym i po wcześniejszym urodzeniu innych dzieci także powoduje wyraźny wzrost zachorowań na raka piersi, chociaż nie jest już to wzrost aż tak drastyczny. Lekarze amerykańscy odkryli mechanizm, który powoduje związek raka piersi z aborcją. Otóż od momentu poczęcia dziecka do szóstego miesiąca ciąży organizm matki wydziela hormony, które powodują zmiany w piersiach. W siódmym miesiącu ciąży pojawiają się hormony, które kontrolują i zamykają ten proces. Jeśli matka podda się aborcji, wtedy hormony kontrolujące rozrost piersi się nie pojawią i stąd tak wielkie prawdopodobieństwo zmian nowotworowych. "Uważam, że sejm słusznie postąpił pozwalając na aborcję ze względów społecznych" Po pierwsze, Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że ustawa ta jest niezgodna z prawem, gdyż życie ludzkie jest chronione przez polską Konstytucję, natomiast dobre warunki materialne czy społeczne nie są gwarantowane konstytucyjnie (poza tym według jakich kryteriów można określić, jakie warunki są dobre?). Po drugie, ustawa pozwalająca zabijać dzieci nie narodzone z powodu trudnych warunków społecznych czy ekonomicznych, jest wyrazem okrucieństwa parlamentarzystów. Opiera się bowiem na następującej logice myślenia: jeśli kobieta jest w ciąży i znajduje się w trudnej sytuacji społecznej, to państwo jej nie pomoże, np. zwalniając ją na kilka lat z podatków (parlamentarzyści nie są w trudnej sytuacji materialnej, a mimo to zwolnili samych siebie z podatków). Jeśli więc kobieta sama sobie nie poradzi, to niech zabije własne dziecko. To rzeczywiście wyjątkowo okrutna oferta „pomocy” ze strony posłów. Tymczasem podstawowym obowiązkiem parlamentarzystów jest tworzenie praw umożliwiających wszystkim rodzinom godne życie i wychowanie potomstwa w warunkach, które nie wymagają heroizmu. "Czy być wolnym to robić to, co się chce i do niczego się nie zobowiązywać?" Gdyby taka była natura wolności, to najbardziej wolne byłyby małe dzieci, a także ludzie chorzy psychicznie oraz przestępcy. Obie te grupy kierują się rzeczywiście zasadą: robię to, co mi się podoba i do niczego się nie zobowiązuję. Gdy spotykam młodych ludzi, którzy prezentują powyższy sposób myślenia na temat wolności, odnotowuję bardzo ciekawe zjawisko. Otóż ich aspiracjom, by być wolnym od norm moralnych, prawnych czy społecznych nie towarzyszy aspiracja, by być równie wolnym od lenistwa i lęków, od alkoholu, papierosów i narkotyków, od agresji i przemocy, od pieniędzy czy telewizji. Tymczasem naprawdę być kimś wolnym, to opowiadać się po stronie miłości i prawdy, a nie po stronie nienawiści czy fikcji. To także podejmować zobowiązania, które są przecież podstawowym przejawem ludzkiej wolności. Ci, którzy do niczego się nie zobowiązują, nie korzystają ze swojej wolności, gdyż prawdziwa wolność to zdolność decydowania się na rzecz miłości i prawdy. opr. mg/mg
Dlaczego nie współżyć przed ślubem? Na podstawie poniższego tekstu proszę o odpowiedzi na poniższe pytania 1. Kiedy relacje między bohaterami zaczęły się psuć i dlaczego (wysuń wnioski)? 2. Kiedy relacje układały się najlepiej i dlaczego? 3. Dlaczego fizyczne zbliżenie nie powodowało jedności duchowej? 4. Jakie zagrożenia dla związku wynikają z nie sakramentalnego współżycia? 5. Przekonaj koleżankę lub kolegę, którzy maja zamiar rozpocząć życie seksualne aby zachowali wstrzemięźliwość do czasu ślubu OTO TEKST::: Dlaczego nie współżyć przed ślubem? Jako nastolatek byłem dookoła bombardowany treściami pornograficznymi, przekazywanymi w przeróżny sposób, które mniej lub bardziej dosadnie docierały do mnie i pozostawiały ślad w moich myślach. Moi rówieśnicy też ulegali temu wpływowi. Coraz częściej słyszałem opowiadania kolegów o ich podbojach i zdobyczach, o zaliczonych panienkach. Ja zawsze marzyłem o tym, by ta chwila była wyjątkowa, żeby to nie było gdzieś tam w przysłowiowych krzaczkach, z pierwszą lepszą dziewczyną i to w dodatku pod wpływem alkoholu. To mnie jakoś motywowało i trzymałem się. Były wprawdzie imprezy, alkohol, dziewczyny, ale wszystko do ustalonej granicy. W międzyczasie odkryłem piekło masturbacji i popadłem w bagno samogwałtu. Wreszcie spotkałem "inną" dziewczynę. Na początku naszej koleżeńskiej znajomości dużo się sprzeczaliśmy, wymieniając poglądy na świat. Ona motywowała mnie do pracy nad sobą i do tego, by pokazać jej, że nie każdemu facetowi chodzi tylko o to jedno. Powoli zdobywaliśmy swoje zaufanie i rodziła się nasza wzajemna sympatia. Któregoś dnia, a wyszło to tak "samo z siebie", zostaliśmy parą. Byliśmy dla siebie pierwszymi tak poważnymi partnerami. Nasze częste spotkania i szczere rozmowy sprzyjały dobremu rozwojowi związku. Oboje bez żadnego bagażu z przeszłości, bez przykrych doświadczeń, poznawaliśmy się i uczyliśmy się siebie nawzajem. Świat nagle stał się taki piękny, wydawało się, że los nam siebie zesłał. Zauroczeni sobą po uszy, pewnego dnia wyznaliśmy sobie miłość. Wiem, że wymówiliśmy wtedy nasze szczere, wzajemne "kocham cię". Mieliśmy do siebie ogromne zaufanie i szacunek. Po pewnym jednak czasie pocałunki i tulenie się do siebie przestało nam wystarczać. W naszych rozmowach co jakiś czas zaczął pojawiać się temat seksu. Szanowaliśmy się, ufaliśmy sobie, darowaliśmy więc swój skarb ukochanej osobie. Byliśmy niesamowicie szczęśliwi, zachwyceni tym, ale... w nas niepostrzeżenie się coś złamało, pękło ogniwo łańcucha pięknego uczucia. Oczywiście tego nie zauważyliśmy - byliśmy pewni, że wszystko jest na najlepszej drodze, i wciąż "pogłębialiśmy" w ten sposób nasze uczucie, szukając do tego okazji.
Jestem młodą dziewczyną, która już popełniła błąd rozpoczęcia współżycia przed ślubem. Dlaczego więc tu piszę? Bo wiem jak to wygląda od zaplecza i chcę podzielić się z wami trudnościami, które pojawiają się po rozpoczęciu współżycia przed ślubem. Ja i mój chłopak rozpoczęliśmy współżycie po 8 miesiącach związku, wtedy wydawało nam się, że jest to takie fajne i dorosłe, że to naturalna kolej rzeczy, że prędzej czy później byśmy to robili. Po kilku latach spoglądam na to trochę inaczej. Pierwszy rok "po" był okropny. Nie mogliśmy się od siebie odkleić i nie było to wcale takie fajne, jak mogłoby się wydawać. Z moich obserwacji z naszego związku oraz związku moich znajomych wynika, że zawsze po rozpoczęciu jakiekolwiek aktywności seksualnej pojawia się niezdrowe wręcz toksyczne "przyklejenie się do siebie". Gdzie on tam ja, gdzie ja tam on. Nie było czasu na własne przemyślenia, na własne zajęcia i może nie byłoby to złe, gdyby nie fakt, że nie potrafiliśmy ze sobą spędzać czasu i skupialiśmy się tylko na sobie. Dopiero z czasem przyszło przeświadczenie, że to Bóg jest najważniejszy, iż chodzimy do spowiedzi raz w miesiącu i nie robimy nic z tym, aby zwalczyć grzech jest zwyczajnie niepoprawne i "chore". Ogromne było też poczucie winy. Po każdym stosunku bądź jakichkolwiek innych kontaktach, pojawiały się moje łzy, wspólne obwinianie samego siebie. Jest to na tyle specyficzny grzech, który może sprawić, że mimo tego iż Bóg kocha Cię tak samo bez względu na wszystko, to ty sam zaczynasz kochać siebie coraz mniej i coraz mniej miłości "odbierasz" od Pana Boga. Najgorsze były momenty przepełnione poczuciem winy i niegodności oraz te myśli : "Nie będę śpiewać religijnych piosenek, bo Bóg ich ode mnie nie chce" "Jak mam się modlić do Boga, skoro przed chwilą tak mocno zgrzeszyłam". Te myśli są paskudne, ale nie są prawdziwe! Bóg zawsze chce naszej modlitwy, chce naszego śpiewu, chce abyśmy do Niego powrócili. Jak mówił papież Franciszek - Bogu nigdy nie znudzi się przebaczanie nam, lecz to nam może znudzić się proszenie o przebaczenie. Jako iż nie udało nam się jeszcze zupełnie pokonać grzechu, pragnę napisać o sposobach walczenia z tym, o których nie wiedziałam na początku mojego związku, a być może dzięki nim nie musiałabym walczyć z tak ciężkim grzechem jakim jest nieczystość. Przede wszystkim musicie się razem modlić. Kiedyś mój ksiądz z parafii powiedział mi, że małżeństwo tak samo jak i życie zakonne i kapłańskie mają służyć zbliżeniu się do Boga. Nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób, ale przecież to faktycznie o to chodzi. Dzięki miłości do męża, do dzieci, dzięki wspólnej "współpracy", dbałości o czystość, o systematyczność sakramentalną, dzięki wspólnej modlitwie mamy się zbliżać do Boga, mamy walczyć o zbawienie. Więc wspólna modlitwa w związku, to początek, to jeden z fundamentów związku, bo jeżeli nie nauczycie się tego w okresie przed narzeczeńskim bądź narzeczeńskim, to nie nauczycie się już tego w małżeństwie. Będzie to bardzo, bardzo trudne. Musicie też umieć ze sobą rozmawiać, o rzeczach najważniejszych - z delikatnością i zrozumieniem, ustępując z szacunkiem drugiej osobie, jeżeli w dyskusji ma ona lepsze argumenty. Jest to trudne, ale nie jest to niemożliwe. Sama serdecznie wam polecam napisanie wspólnej modlitwy, która będzie wasza, w którą włożycie całe swoje serce i będziecie się codziennie nią wspólnie modlić. Jeżeli o coś się pokłócicie musicie o tym poważnie porozmawiać, wytłumaczyć to sobie i przede wszystkim wybaczyć. Teraz wiem, że gdybyśmy od początku wspólnie się modlili, potrafili otwarcie rozmawiać i dbali razem o sakramenty, to życie w czystości byłoby możliwe. I nie jest to prawda, że jak ktoś nie zrobi tego teraz, to zrobi to tak czy siak później. Życie w czystości jest możliwe. ale należy pamiętać też o tym, że czystość jest wielkim błogosławieństwem. więc należy dziękować Panu Bogu za każdy dzień przeżyty w czystości. Słowa, które zawsze podnoszą mnie na duchu: "Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia!" Mam nadzieję, że moje świadectwo się przyda, mimo tego że nie jesteśmy małżeństwem, to mogliśmy trochę opowiedzieć o walce z nieczystością. Może dzięki moim słowom i wskazówkom ktoś z was uchroni się przed popełnieniem tego błędu.
Już mi nieśli suknię z welonem… wróć. Właściwie – to nie nieśli. Po prostu, jak na osobę z XXI wieku przystało, stworzyłam jakieś pięćdziesiąt tysięcy folderów ze zdjęciami: sukien, stołów, zaproszeń oraz Bóg wie, czego jeszcze. Wyznaczyliśmy datę, pojechałam zaklepać salę, w głowie miałam już wizję strojów moich druhen… A potem się okazało, że ze ślubu na razie nici. Jakoś pod koniec zimy wpadłam w ślubny szał. Jak to większość narzeczonych (a przynajmniej tych, które są bardzo stereotypowe – a okazało się, że ja jednak jestem) zrobiłam duży research, obdzwoniłam wszystkie interesujące mnie sale, na Pintereście założyłam odpowiednie tablice z inspiracjami, zrobiłam sobie konto na ślubnym portalu i zaczęłam działać. Słowem: zachowałam się jak typowa panna młoda ze schematu. Zaręczyliśmy się w tamtym roku, chcieliśmy wziąć ślub rok później, ale oczywiście nie byłam świadoma, że w biznesie ślubnym organizowanie wesela w ciągu roku nie zawsze może się udać. Zwłaszcza, jeśli interesuje was popularna sala w popularnym miesiącu. W związku z tym, z ciężkim sercem stwierdziłam, że skoro tak, to dwa lata starczą – czyli w 2019 roku założę białą suknię, potknę się przy próbie pójścia dumnie do ołtarza, a następnie zostanę żoną i zmienię nazwisko, dzięki czemu wreszcie wszyscy przestaną dodawać do mojego dodatkowe dwie albo trzy litery “n”. Na początku roku zaczęłam się więc organizować, poszukałam, czego trzeba, porównałam ceny i byłam pewna, że jestem przygotowana na działanie. Potem jednak zrobiliśmy trasę treningową, więc tak naprawdę dopiero w kwietniu ruszyłam do boju. Wstępnie zarezerwowaliśmy majową datę w mojej wypatrzonej sali, w międzyczasie szukaliśmy mieszkania – wszystko układało się jak w jakiejś telenoweli albo filmie o strasznie nudnym – bo bardzo przewidywalnym i pozytywnym – scenariuszu. PLUS TYSIĄC ZŁOTYCH NA TO I PIĘĆ TYSIĘCY NA TAMTO W maju pojawiło się nasze mieszkanie na horyzoncie – to znaczy, jeszcze nie nasze, ale już decyzja praktycznie została podjęta. W międzyczasie pojechałam do rodzinnego miasta, żeby już oficjalnie zaklepać salę (miałam ją zarezerwowaną, ale chciałam obejrzeć ją dokładnie i wpłacić zaliczkę). Przyszłam na spotkanie z właścicielką… i się zaczęło. “O, jeśli Państwo chcą takie małe wesele, to zamiast X złotych na osobę, będzie X + 50 zł” “O, jeśli Państwo chcą taki stół, to dodatkowe 500 złotych” “O, jeśli ma być coś tam, to jeszcze z tysiąc złotych” “O, a za to osiemset się należy” Już na spotkaniu mina mi zrzedła. Jechałam do tej sali bardzo podekscytowana, ale też rozsądna – wyznaczyliśmy jakiś tam budżet na wesele, który zgadzał się w momencie podawania wyceny przez telefon. Rozmowa trwała 30 minut, doszło jakieś kilka dobrych tysięcy kolejnych kosztów. W drodze powrotnej w ogóle się nie odzywałam do mojej siostry, która ze mną pojechała w ramach wsparcia. Wiecie – miałam całe życie naciąganą czwórę z matematyki, ale potrafiłam policzyć, że przy obecnym kupnie mieszkania, nas na to wesele po prostu nie stać. O CO MI W OGÓLE CHODZI? Czy jestem naiwna? Owszem! Nigdy tego nie ukrywałam – zawsze zakładam pozytywną wersję wydarzeń, nie słucham, kiedy ktoś mówi o dodatkowych kosztach, mam bardzo optymistyczny stosunek do wszystkiego i zawsze mi się wydaje, że wszystko się ułoży. Więc kiedy właścicielka sali zaczęła swoją litanię dodatkowych kosztów, już wiedziałam, że to moje wymarzone wesele wcale się nie zmieści w budżecie – a po powrocie do domu spojrzałam na rodziców i najzwyczajniej w świecie się popłakałam. Czułam w sobie całą gamę uczuć. Było mi przykro. Czułam żal. Nie chciałam nic przekładać, bo bardzo, ale to bardzo chcę być żoną. A jednocześnie nie chciałam zwykłego ślubu w urzędzie, bo wymarzyłam sobie ślub w plenerze i przyjęcie dla znajomych. Skromne, ale jednak. Wcale nie chciałam wesela na milion osób, fajerwerków, Beaty Kozidrak w orkiestrze i wyskakujących uczestników Tańca z Gwiazdami z tortu (no dobra – kłamię: chciałabym Beatę Kozidrak. Ale pewnie muszę zadowolić się jej nową płytą, na której wygląda jak totalna dżaga). I okazało się, że te moje skromne zamysły, finansowo wcale nie wychodzą aż tak skromnie. I to jest moment, w którym coś muszę wytłumaczyć: zarówno kupno mieszkania, jak i wesele chcieliśmy – i chcemy nadal – finansować tylko z własnych środków. Pomoc rodziców w ogóle nie wchodziła w grę. Mieliśmy więc przeznaczony konkretny budżet na wesele – (+/- jakaś kwota). Chcieliśmy też wziąć ślub szybko, bo jesteśmy ze sobą długo i już od dawna była rozmowa o tym, że fajnie byłoby być mężem i żoną. Czy to można zrobić bez wesela? Pewnie, że tak. Czy można to zrobić nie wydając przy tym dużej sumy pieniędzy? Oczywiście. Tak jak pisałam wyżej – nie uważam, że do szczęścia potrzebne jest wielkie wesele i atrakcje, ale po prostu chciałam, żeby ten dzień wyglądał tak, jak sobie zamarzyłam. Plener, ładna sala otwarta na naturę, dobre jedzenie, dobra muzyka, najbliższa rodzina i znajomi. Niby nie tak dużo, a w rezultacie – wcale nie tak skromnie, jak sądziłam (przynajmniej finansowo). W połączeniu z kupnem mieszkania organizacja wesela stała się ryzykowna – niby nas było stać, ale trochę na granicy. W stylu – starczy albo nie starczy. Biorąc pod uwagę fakt, że pracujemy jako firma, a nie etacie, mógł zdarzyć się słabszy miesiąc, a wtedy do kłopotów finansowych już nie tak trudno. A tego bym nie chciała. Nawet za ślub z bajki. CO ROBIMY? BOLESNA DECYZJA Dlaczego tak to wszystko przeżywałam? Sama siebie o to pytałam, ale chyba chodziło o to, że ja już – najzwyczajniej w świecie – poczułam, że to niedługo, że będą przygotowania, wiecie: ucieszyłam się na całe to ślubne zamieszanie. Nigdy nie podejrzewałam, że będę tego typu panną młodą – która chce mieć takie a nie inne wesele, którą będzie bawić organizacja tego wydarzenia, której będzie zależało na tym czy na tamtym – ale tak po prostu się stało! W ciągu kilku dni mieliśmy podjąć dwie decyzje – wpłacić zaliczkę na salę i podpisać – lub nie podpisywać – umowy przedwstępnej kupna mieszkania. Wybraliśmy to drugie. Ślub będzie w 2020. Jak o tym piszę, to dalej mi trochę smutno – ale wiem, że byłoby mi też smutno, gdybym albo się zastawiła i ryzykownie próbowała robić wszystko na raz, albo poszła na kompromis i zrobiła szybki ślub byleby był. Nie ma w takich ślubach oczywiście nic złego, bo przecież najważniejsze jest to, co czujecie do siebie we dwoje, ale marzyło mi się coś innego i myślę, że jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, to mam chyba do tego prawo. 🙂 Z perspektywy czasu – muszę przyznać, że to była trafna decyzja. Remont mieszkania to jakaś głębia bez dna i co chwila pojawiają się kolejne koszty, które już całkiem uniemożliwiłyby nam organizację wesela – zaliczki, kupno sukni, obrączek, czegoś tam jeszcze (nie wiem czego, bo od kiedy przełożyliśmy datę, na razie się tym nie interesuję – za bardzo się napalam). Może trochę pochlipałam wieczorami, żegnając się na razie z całym tym ślubnym zamieszaniem, ale po raz kolejny życie mi przypomniało coś banalnego i ważnego: czasami po prostu nie możesz mieć wszystkiego. I tyle.